0
Grzegorz Firlit 25 stycznia 2018 13:18
Treviso miałem okazję odwiedzić przy okazji mojego wyjazdu w Alpy, który opisałem tutaj: https://grzegorz-firlit.fly4free.pl/blog/ Do tej pory miasto to kojarzyło mi się wyłącznie z drużyną koszykówki – Benettonem Treviso, z którą Śląsk Wrocław za najlepszych lat toczył zacięte boje w Eurolidze. Tym razem również nie spodziewałem się poszerzyć swoją wiedzę na temat tego miasta, a mój pobyt miał się ograniczyć tylko do wizyty na lotnisku. Rzeczywistość okazała się inna ze względu na niesprzyjającą aurę, która nie pozwoliła mi dokończyć wędrówki po Dolomitach. W Treviso pojawiłem się kilka godzin wcześniej niż planowałem. Chociaż przyszło mi to z wielkim trudem, pogodziłem się z odwrotem z Alp i ostatnie godziny na ziemi włoskiej zamierzałem spędzić aktywnie. Z wielką radością pożegnałem na kilka godzin mój ciężki plecak i z dworca kolejowego ruszyłem „na czuja” do centrum. Kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać, ale już po kilkuset metrach na moście nad rzeką Silne zaczęło mi się podobać. Przystanąłem na chwilę i obserwowałem wartki nurt, mętnej buro-mlecznej wody. Pewnie to ona w postaci deszczu przemoczyła mnie dokumentnie 2-3 dni wcześniej w Dolomitach. Ruszyłem dalej i trafiłem na Piazza dei Signori, przy którym stoi ratusz. Wiedziałem, że jestem w sercu Treviso. Zatopiłem się w wąskie uliczki i krążyłem bez celu. Co chwilę trafiałem na jakiś mostek, a ich ilość była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Wędrowałem wzdłuż kanałów, nie mogąc nadziwić się urokowi tego miasta. Nie miałem przewodnika, ani wcześniej nie przygotowałem się do wizyty, więc wszystkie zabytki omiatałem wzrokiem, przystawałem, robiłem zdjęcia, ale w mojej włóczędze po Treviso nie miałem żadnego celu. Muszę się przyznać, że taki sposób zwiedzania bardzo mi odpowiada. Wrażenia są dużo bardziej intensywne kiedy danego zakątka nie „przepatrzymy” w necie i nie „schodzimy” na google street. Trochę przypomniały mi się podróże z początku lat 90-tych, kiedy internet był w powijakach, przewodniki miały czarno-białe mapki i szkice, nie było kanałów „travel &…”, a kolorowy świat można było oglądać tylko na pocztówkach. Takie moje dywagacje przerwał burczący brzuch, dopominając się o bardziej cielesne przyjemności. Była to pora sjesty, a restauracje te otwarte świeciły pustkami i tylko obrusy powiewały na wietrze. Nie chcąc burzyć tej harmonii znalazłem bar, w którym było bardzo tłoczno jak na tą porę dnia. Była to „Osteria by Gigia” przy via Barberia i był to strzał w dziesiątkę. Później dowiedziałem się, że jest to kultowe miejsce w Treviso. Świadczy o tym nie tylko nietuzinkowy wystrój, ciągły ruch przy bufecie, ale przede wszystkim niezapomniany smak „mozzarelle in carrozza”. Zbyt mała szklanka piwa i ciekawość innych smaków mozzarelli skłoniła mnie żeby zamówić jeszcze raz.


Ratusz przy Piazza dei Signori


Podcienia ratusza


Palazzo dei Trecento


Via Palestro


Isola della Pescheria - Targ rybny


Jeden z licznych kanałów w Treviso


Most na Via Campana


Most na Via Campana


Restauracja "Odeon alla Colonna"


Restauracja "Odeon alla Colonna"


Treviso


Treviso


Treviso


Treviso


Treviso


Treviso


Treviso


Treviso


Most na Via Campana


Piazza San Vito


Wypełniony doznaniami wzrokowymi i smakowymi po kilku godzinach w Treviso udałem się w kierunku dworca, skąd autobusem dojechałem na lotnisko. W autobusie większość turystów stanowili Polacy, którzy wracali z Wenecji i dzielili się na gorąco swoimi wrażeniami. Mi na otarcie łez po niezbyt udanym trekkingu w Dolomitach udało się zwiedzić bardzo ciekawe miasto, które potrafi zaskoczyć i zauroczyć. Dodatkowym plusem jest bardzo mała ilość turystów, którzy omijają Treviso kosztem pobliskiej Wenecji.

P.S.
Acha, Fontanna delle Tette, a właściwie jej kopia, wszechobecna na pamiątkach z Treviso nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia...

Dodaj Komentarz