+4
Grzegorz Firlit 9 maja 2017 13:22
Plany...

Siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy odcinek „Dzikiej Europy”. Za oknem szaro, buro i mokro. Na ekranie telewizora wiosna na rozlewiskach Lonsko Polje w Chorwacji. Po kilku chłodnych i deszczowych majówkach podjęliśmy decyzję – pojedziemy szukać wiosny kawałek na południe. W taki sposób zapadła decyzja, co prawda nie trafiliśmy nad Drawę, tylko nad Koranę, za to oczekiwania były takie same – spędzić kilka dni na łonie natury.

Okolice Rakovicy

Podróż była uciążliwa, szybko można się przyzwyczaić do wygód, bo ostatnio jak podróżowaliśmy to autostradami praktycznie spod domu do celu. Wąskie i kręte drogi przez Kotlinę Kłodzką i Czechy, aż do Mohelnic koło Ołomuńca, brakująca autostrada od granicy czesko-austryjackiej do Wiednia i wiecznie w budowie autostrada od Ptuja na Słoweni do Chorwacji przypomniały mi podróże sprzed wielu lat na południe Europy. W kolejce na granicy słoweńsko-chorwackiej była okazja, żeby uświadomić córkę ile się zmieniło przez ostatnie lata, co to jest Unia Europejska, strefa Schengen… Zmęczeni, ale podekscytowani dotarliśmy do naszej kwatery z pięknym widokiem na zielone góry i łąki.

Pomimo długiej i męczącej podróży obudziłem się o świcie. Wyjrzałem przez okno i stwierdziłem, że szkoda marnować tak piękny dzień. Szybka kawa i już byłem na rowerze. Po kilkuset pierwszych metrach szybkiego zjazdu bałem się, że jak się zatrzymam to spadnę z roweru zamarznięty na kość i będę leżał w oszronionej trawie. Na szczęście ukształtowanie terenu pozwoliło mi się po chwili rozgrzać, a słońce robiło swoje. Skierowałem się przez pagórki w stronę granicy z Bośnią i Hercegowiną, nad wąwóz Korany, drogą która w atlasie była zaznaczona jako żółta. Martwiłem się, czy będzie to przyjemna wycieczka, ze względu na ruch samochodowy. Wkrótce moje wątpliwości się rozwiały – droga zamieniła się w szutrową, a zarastające drzewa świadczyły, że dawno nikt tędy nie jeździł. Za kolejnym zakrętem wpadłem na stado owiec. Zwierzaki powoli się rozstępowały, a ja za sobą usłyszałem niepokojący dźwięk – trzy pasterskie psy pojawiły się znikąd. Jeden, najprawdopodobniej dominujący zbliżył się na kilka metrów i głośno ujadał, pozostałe czekały na rozwój wypadków. Przede mną stado owiec, które szczelnie blokowało drogę, po bokach gęste krzaki – nie ma jak uciec. Z nadzieją wypatrywałem właściciela stada, ale nikt się nie pojawił. Nacisnąłem na pedały bardziej zdecydowanie, owce zaczęły się rozstępować, a psy ze złośliwym jazgotem odprowadziły mnie przez kolejne kilkaset metrów. Dawno się tak strachu nie najadłem i szybko poczułem, że jestem na Bałkanach i nie jest to deptak w Trogirze.


korek...


Kontynuowałem swoją wycieczkę przez wieś Kordunski Ljeskovac, chociaż ciężko było się dopatrzeć zabudowań. Obejścia były doszczętnie zarośnięte, a budynki zburzone lub spalone. Skóra cierpła na myśl, co się tutaj, przecież nie tak dawno musiało wydarzyć. O wiele drastyczniejsze zdjęcia oglądane na szklanym ekranie nie robią takiego wrażenia, jak namacalne świadectwa ludzkiej tragedii. Wrażenia dopełnił cmentarz, jako niemy świadek okrutnej historii.


Cmentarz we wsi Kordunski Ljeskovac


Później rozmawiałem z lokalnym przewodnikiem. Opowiadał mi, że wioskę zamieszkiwali Serbowie. Z 1400 mieszkańców zostały 4 rodziny. Byłem zaskoczony, bo bardziej spodziewałem się Bośniaków. Uświadomiło mi to, że chyba więcej wiem o II wojnie światowej niż o konflikcie na Bałkanach, który rozgrywał się na moich oczach. Po powrocie do Wrocławia przekonałem się, że o wiele prościej jest kupić książkę o najdalszych zakątkach, najodleglejszych kontynentów, niż reportaż o Bośni.
Przez kolejne dni wymykałem się rano i poznawałem okolicę z wysokości rowerowego siodełka. Często moje wycieczki kończyły się zaskoczeniem, bo trafiałem przed bramę poligonu wojskowego, albo na jakieś średniowieczne ruiny. Za to za każdym razem towarzyszyły mi piękne krajobrazy.


Wieś Zapoljak


Wieś Zapoljak


Sastavak


Okolice Rakovicy


Zamek Dreznik Grad

Park Narodowy Jezior Plitvickich

Jako główny cel naszej podróży mieliśmy odwiedziny w Parku Narodowym Plitwickich Jezior. Unikalny w skali Europy system jezior, położonych kaskadowo o różnicy wysokości wynoszącej 160 metrów. Woda przelewa się przez progi skalne i tworzy niesamowite wodospady. Zwiedzanie rozłożyliśmy na dwa dni, aby bez pośpiechu delektować się obcowaniem z tym niezwykłym miejscem. Udało się zaparkować kilkaset metrów od wjazdu na parking. Liczba samochodów rozwiała nam nadzieję na spokojną, samotną kontemplację uroków wodospadów. Przed wejściem do parku było jeszcze gorzej – kolejka do kasy na kilkadziesiąt minut czekania. Po chwili podeszła do nas pani z obsługi namawiać, żebyśmy zaczęli zwiedzanie od kolejnego wejścia, gdzie nie ma ludzi. Brzmiało rozsądnie, podjechaliśmy busem kilka kilometrów w górę rezerwatu. Rzeczywiście, przy kasie nie było nikogo. Kolejny buso-pociąg, tym razem z dwoma przyczepami zawiózł nas do wejścia nr 3, gdzie weszliśmy na szlak. Na kładkach i schodkach spotkaliśmy turystów, którzy już kończyli zwiedzanie jezior, za to poruszali się w przeciwnym kierunku. Pomimo tłumów to były bardzo przyjemnie spędzone 2 dni. Wiosna to chyba najlepsza pora na zwiedzanie Jezior Plitwickich. Obfitość wody i soczysta zieleń nadają uroku temu miejscu.


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jezioro Milanovac


Najniższa, alw chyba najbardziej urokliwa część parku


Większość spacerów w parku odbywa się po kładkach


Jezioro Kaluderovac


Jeziora Plitvickie


Velki Slap o wysokości 78 m


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie


Jeziora Plitvickie

Kolejny cel naszej podróży to miasteczko Slunj, kilkadziesiąt kilometrów na północ od Jezior Plitwickich. Osada została założona nad głębokim kanionem Korany, do której uchodzi rzeka Slunjčica. Wpada do Korany z wysokiej skarpy, tworząc szerokie rozlewiska, a w efekcie liczne i malownicze kaskady i wodospady. Na rozlewiskach powstało wiele młynów, które obecnie zamienione są w restauracje i pensjonaty. Budynki nic nie straciły ze swojego uroku, a obiad na pomoście, nad wartkim strumieniem smakuje wyjątkowo. Slunj tak przypadł nam do gustu, że wróciliśmy tu ponownie, pospacerować, nacieszyć się wiosną w ciszy i spokoju. Ulubiona rozrywka Lenki to było liczenie salamander, które nieporadnie przekraczały ścieżkę. Kiedy doszła do 9 była w pełnej euforii. Ja miałem okazję wypatrywać i fotografować różne stwory w trawie...


Korana w Slunj


Jedna z licznych młynówek w Slunj


Stary most na Koranie


Stary most na Koranie


Rzeka Slunjcica wpada do Korany z wysokiego progu, tworząc liczne wodospady


Slunj


Wodospad


Slunj


Slunj


Slunj


Slunj


Slunj


Salamandra plamista


Korana


Czarny charakter...


Slunj


Slunj


Slunj


Slunj


Slunj


Slunj


Skansen przy restauracji w Slunj


Stary młyn


Slunj


Slunj


Na dnie wąwozu Korany


Na dnie wąwozu Korany


Na dnie wąwozu Korany


Jedna z kilku restauracji w starym młynie


Przestrojnik jurtina


Posiłek...

Baraćeve špilje

Następnego dnia wyciągnąłem rodzinę na wycieczkę rowerową, której celem była jaskinia – Baraćeve špilje. Wiedziałem, że czeka nas krótka, za to dość intensywna trasa. Wyposażyłem się w kilkumetrową linkę, która okazała się zbawienna na większych podjazdach. Nauczyliśmy się z córką ruszać płynnie, przez co ja szlifowałem formę, a Lenka mogła podziwiać piękno krajobrazu. Samo otoczenie jaskini, nad dużym wywierzyskiem to idealne miejsce na piknik lub biwak. Przygotowane wiaty świetnie się nadają na odpoczynek, my wybraliśmy polegiwanie na kocyku pośród kwiatów i krążących nad nimi motyli. Jaskinia jest niewielka, udostępniona do zwiedzania część ma tylko 200 metrów długości. Nie ma tutaj podestów, schodków i innych udogodnień, za to trzeba przeciskać się pomiędzy stalagnatami i lawirować pomiędzy stalagmitami. Zwiedzaliśmy jaskinię tylko w 5 osób, łącznie z nami, przez co można było się zasłuchać w dźwięk spadających kropli i spotkać nietoperze przemykające pod sklepieniem. Nasz przewodnik to prawdziwy pasjonata, długo z nim jeszcze rozmawialiśmy po zakończeniu zwiedzania.



Baraćeve špilje



Motyl z rodziny paziowatych


Adriatyk

Chorwacja może poszczycić się linią brzegową o długości 5790 km i pobyt w tym kraju nie może obejść się bez wizyty chociaż na niewielkim fragmencie wybrzeża. Przedarliśmy się przez Velebit i Adriatyk przywitaliśmy w miasteczku Senj. Jedyne co zapamiętałem z przewodnika o tym miejscu, to fakt, że jest to najzimniejsze miejsce nad chorwackim Adriatykiem. Wszystko przez ukształtowanie Velebitu i wiatry wiejące z gór. Ale przecież nie przyjechaliśmy tutaj plażować. Jednak miasto nie zrobiło na nas dobrego wrażenia i po krótkim spacerze ruszyliśmy na południe.


Senj

Kolejny przystanek to mała mieścina Sveti Juraj, gdzie oprócz przystani z kilkoma kutrami niewiele więcej tutaj było. Był za to nadmorski klimat przystani poza sezonem. Były również parasolki przed knajpką, na widok których Lena stwierdziła że ma już dosyć mięsa i musi spróbować owoców morza. Trudno było dyskutować mając w perspektywie posiłek z widokiem na przystań i krzątających się rybaków przy swoich kutrach.


Sveti Juraj


Sveti Juraj


Sveti Juraj


Sveti Juraj

Posileni ruszyliśmy w dalej. Jechaliśmy „Adriatycką magistralą” na południe, mając za oknem piękne widoki na góry i wyspy, w tym największą Rab. Surowe góry schodzące stromo wprost do morza nie stwarzają dobrych warunków do plażowania. Jedynie w nielicznych zatokach ulokowały się małe wioski rybackie. Jedną z nich jest Jablanac.


Jablanac


Jablanac


Jablanac


Jablanac


Jablanac


Jablanac

Po krótkim spacerze po porcie skierowaliśmy się do nieodległej zatoki Zavratnica – rezerwatu przyrody i jednocześnie fragmentu Parku Narodowego Velebit. Można dostać się do niech jedynie pieszo wąską ścieżką wzdłuż wybrzeża o długości ok 2-3 km. Otaczały nas białe, nagie wapienne skały. Wyobrażałem sobie jak musi wyglądać tutaj spacer w pełnym słońcu w lipcu lub sierpniu. Wstęp do rezerwatu jest płatny, ale o tej porze roku i absolutnym braku turystów nie spodziewaliśmy się możliwości zakupu biletu. A jednak, za kolejnym zakrętem wyłonił się mały budyneczek, a w nim człowiek, który sprzedawał bilety. W swoim domku wielkości 2x2 metry miał posłane łóżko, mały stolik krzesełko i sprzęty do gotowania – prawie jak latarnik na takim odludziu.
Zatoka jest piękna. Wąskie przesmyki, wysokie zbocza gór porośnięte sosnami przywołały mi na myśl norweskie fjordy. Dookoła panowała niczym nie zmącona cisza, a otaczający nas las sprawiał wrażenie, że znaleźliśmy się w oazie. Przy brzegu, tuż pod wodą znajduje się wrak zatopionej niemieckiej barki transportowej podczas II wojny światowej. Zavratnica to jedna z najładniejszych zatok w Chorwacji i warta jest nie tylko spaceru, ale również nadłożenia drogi podczas przemierzania wybrzeża adriatyckiego.


Szlak do zatoki Zavratnica


Szlak do zatoki Zavratnica


Zavratnica


Zavratnica


Zavratnica


Zavratnica


Zavratnica


Zavratnica


Zavratnica


Zavratnica


Park Narodowy rzeki Una, Bośnia i Hercegowina

Ja osobiście podczas naszego wyjazdu bardzo duże nadzieje wiązałem z wyjazdem nad rzekę Una w Bośni i Hercegowinie. Magda nie podzielała mojego entuzjazmu, ale dała się przekonać i wyruszyliśmy. Na granicy celnik bośniacki wziął do ręki nasze paszporty i był dosyć zaskoczony naszą narodowością, ale jednocześnie bardzo zadowolony, że planujemy zwiedzić jego kraj. Ku naszej ogólnej uciesze dostaliśmy pieczątkę w paszport. Ostatni mój dokument, który stracił ważność nie został ochrzczony żadną pieczęcią. Tak się złożyło, że w ostatnich latach nie zapuszczałem się poza strefę Schengen, dlatego pieczątkę potraktowałem jak medal dla podróżnika… Tuż po przekroczeniu granicy zorientowaliśmy się, że Bośnia i Hercegowina to zupełnie inna kultura niż Chorwacja. Jest tutaj po prostu więcej życia. W każdej wiosce mnóstwo kramików praktycznie ze wszystkim, które otwarte są do późnej nocy. Bliżej tutaj jest do Turcji niż do Europy, ale ma to ogromny swój urok. Zatrzymaliśmy się w Bihaću, głównie żeby wymienić pieniądze na narodową walutę – markę wymienialną (konvertibilna marka). Miasto leży nad Uną, która w tym miejscu jest szeroka i niesamowicie błękitna. Po szybkich lodach nad brzegiem rzeki pospacerowaliśmy głównym deptakiem miasta. Było na nim niesamowicie tłoczno i gwarno. Pomimo wczesnej pory trudno było o wolny stolik w licznych kafejkach. Mieszkańcy popijali kawę, żywiołowo przy tym rozmawiając. Atmosfera była dużo weselsza niż w chorwackich miastach, co również nam się udzieliło. Na ulicy można było minąć kobietę w burce, chociaż częstszym widokiem były dziewczyny w obcisłych leginsach. Obejrzeliśmy meczet - Fethija džamija – niestety tylko z zewnątrz. Jest to jeden z nielicznych meczetów w Europie zbudowany w gotyckim stylu. Trafiliśmy do punktu informacyjnego Parku Narodowego Rzeki Una. Zostaliśmy wyposażeni w broszurki i mapę. Pracownik opowiedział nam o największych atrakcjach parku i jak do nich dotrzeć. Polecał 2 drogi – pierwszą przez góry, bardziej wymagającą dla samochodu , na której przy odrobinie szczęścia można spotkać niedźwiedzie, wilki i żbiki. Wybraliśmy drugą – dłuższą, wzdłuż rzeki ;)

Naszym celem był wodospad Štrabački Buk. Zanim do niego dotarliśmy zainteresowała nas brązowa tablica i drogowskaz na ruiny zamku Stari grad Orašac. Wdrapaliśmy się na górę, do wioski, gdzie skończyła się droga i oprócz kilku obejść nic nie było widać. Wyszedłem zasięgnąć języka u mieszkańców. Mężczyzna chętnie nas poprowadził przez podwórka, otwierając liczne furtki. Minęliśmy meczet i znaleźliśmy się na wąskim grzbiecie, na którego końcu znajdowały się kamienne ruiny. Zamek może nie był imponujący, za to widok na dolinę należał do tych z pierwszej ligi.


Stari grad Orašac


Stari grad Orašac


Stari grad Orašac


Stari grad Orašac


Stari grad Orašac

Nacieszyliśmy oczy i ruszyliśmy dalej. Droga prowadziła wzdłuż Uny, była szutrowa, ale równa i bez dziur. Mijaliśmy skromne wioski, robiąc drobne zakupy na malutkich straganach – głównie własnoręcznie wyrabiane dżemy i miody (te raczej wyrabiane przez pszczoły ;). Dotarliśmy do wodospadu, którego okolica była dobrze zagospodarowana – liczne wiaty i knajpka z obowiązkowym grillem, a na nim jagnięcina. Największą radość sprawiła nam liczba samochodów na parkingu – 4. Zeszliśmy nad rzekę, którą z daleka było słychać. To Štrabački Buk dawał o sobie znać – wodospad o wysokości 26 metrów i ogromnej ilości spadającej wody. Nad wodospadem unosiła się chłodna mgiełka, a w jego pobliżu ciężko było rozmawiać, przez huk wody. Na pożegnanie kupiliśmy drobne pamiątki i przewodnik po Bośni i Hercegowinie.


Rzeka Una


Rzeka Una


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Štrabački Buk


Rzeka Una


Podjechaliśmy jeszcze kilka kilometrów w górę rzeki do Kulen Vakuf. Jest to kilka domów nad Uną, meczet, z którego właśnie muezin nawoływał do modlitwy i górujący nad tym wszystkim zamek Ostrovica. W okolicy kręcili się wędkarze muchowi, dla których Una to musi być raj. Na dłuższe zwiedzanie nie było już czasu.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na kolację przed Bihaćem, w restauracji nad Uną, przerobionej oczywiście z młyna. Zamówiliśmy grillowaną jagnięcinę, którą podano nam z cienkim, pieczonym chlebkiem, plackiem ziemniaczanym i sałatką. Na deser skosztowaliśmy bośniackich przysmaków, obfitujących w miód i orzechy. Do tego koniecznie parzona, malutka kawa podana w mosiężnych naczyniach. Przysiadł się do nas właściciel, zaciekawiony naszą obecnością. Młyn należał do jego dziadka, który do tej pory tutaj mieszka. Rozmowa była bardzo ciekawa, ale gospodarz poradził nam zwiedzić jeszcze jedną okoliczną atrakcję – zamek Sokolačka kula.


Restauracja na Unie


Rzeka Una w okolicach Bihaća


Rzeka Una w okolicach Bihaća


Restauracja na Unie


Rzeka Una w okolicach Bihaća


Restauracja na Unie


Restauracja na Unie

Podobnie jak poprzednio mieliśmy kłopot trafić na miejsce, ale mieszkańcy okazali się bardzo życzliwi i uczynni. Na zamek dotarliśmy przed samym zachodem słońca. Przed wejściem spotkaliśmy stado kóz, które odprowadziły nas przez górny dziedziniec, pod samą basztę. Każda dostała swoje imię nadane przez Lenkę. Podziwialiśmy widoki i dolinę skąpaną już w cieniu, kiedy z zadumy wyrwał nas krzyk córki, że koza Krysia wspina się na mury zamkowe i na pewno spadnie. Na szczęście my poradziliśmy sobie ze stromymi i wąskimi schodami w baszcie, jak również Krysia czekała na nas już bezpieczna na dziedzińcu.


Zamek Sokolačka kula


Zamek Sokolačka kula


Zamek Sokolačka kula


Zamek Sokolačka kula

W drodze powrotnej do naszej kwatery Magda wertowała przewodnik, co chwila rzucając nowe hasła jako cele naszych przyszłych wypraw do Bośni i Hercegowiny. Nie musiałem pytać się, czy się podobało. Na granicy celnik zaskoczył nas dawno nie słyszanym pytaniem „czy mamy coś do oclenia”…


Powrót...

W Chorwacji, Bośni i Chercegowinie znaleźliśmy taką wiosnę, jakiej szukaliśmy - soczystą, zieloną i ukwieconą. Wracaliśmy z głowami pełnymi pięknych obrazów, wspomnień i nowych planów. Na granicy chorwacko - słoweńskiej przywitał nas długi korek. Lenka zaniepokojona rozmyślała głośno - "może komuś rozkręcają celnicy samochód?" Nie wiem czy nie przesadziliśmy z opowieściami o dawnych podróżach, teraz córka w stresie przekracza granicę. W Austrii zaczęliśmy się niespokojnie wiercić w siedzeniach widząc to co mijamy za oknem. Zapadła decyzja - zjeżdżamy z autostrady. W atlasie naszą uwagę zwrócił Park Krajobrazowy Doliny Pollau. Mieliśmy nadzieję na sznycla w gasthofie przyozdobionym pelargoniami i widokiem na okoliczne góry. Przejechaliśmy dolinę zatrzymując się dopiero w Vorau. Po sznyclu w wymuskanej restauracji, gdzie odbywało się spotkanie ze śpiewami jakiegoś regionalnego towarzystwa w strojach ludowych poszliśmy rozprostować kości. Idealnie do tego nadawał się klasztor augustianów ponad miejscowością. Jest to duży kompleks z imponującymi, barokowymi wnętrzami.


Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau


Klasztor Augustianów w Vorau

Wróciliśmy w środku nocy.


Dodaj Komentarz